23.08.2011

Lidl


Kiedyś Lidla nie doceniałem.

Jakoś nie odpowiadał mi jego układ przestrzenny, a ceny wydawały się być wygórowane. Największym problemem z pewnością było to, iż żadnego Lidla w pobliżu miejsca mojego zamieszkania nie było, a bardzo sporadyczne, poniekąd wymuszone próby zrobienia zakupów w daleko położonych i "nie moich" sklepach nie kończyły się niczym przyjemnym. Nie kojarzyły mi się z niczym lidlowskie marki. Nie umiałem sobie odpowiedzieć na pytanie, "za czym do Lidla warto jeździć". Żadna cena nie wydawała się rewelacyjna, na jakość w lata młodzieńcze uwagi się raczej nie zwracało, tymczasem gdy inne sklepy zawsze zajmowały jakąś swoją wnękę - tu dobre mięso, tam najtańsze warzywa konserwowe, tu najsmaczniejsze, a przy tym tanie jogurty itp. A co było "naj" w Lidlu? A jakoś nic.


Wszystko się zmieniło jakieś niecałe 2 lata temu, gdy zawędrowałem do Szwecji. Nie to żebym się nie znał na cenach europejskich, ale w porównaniu do Belgii, Niderlandów i Niemiec wszystko się wydało niesamowicie drogie. Milczę oczywiście o GB, Norwegii czy Chorwacji, gdzie ceny są tak bardzo nieprzyzwoite, że nie ma co na nich się wzorować. Ale w Szwecji musiałem przez dłuższy czas utrzymywać się sam, co zmusiło mnie do mądrych poszukiwań.

Najrozsądniejszym rozwiązaniem w Szwecji okazał się właśnie Lidl. Tam się z nim zapoznałem, pokochałem z przymusu układ jego półek, musiałem zaakceptować wcale nie supertanie, lecz nieco bardziej, niż gdzie indziej, rozsądne ceny.

I... po powrocie do mamci Warszawy nie mogłem przestać chodzić do Lidla na zakupy.

Lidl jakby wyczuł, że go pragnę, że go pożądam... I nie zawiódł mnie...

"Lidl już się do mnie zbliża, 
już puka do mych drzwi, 
Pobiegnę go przywitać, 
z radości serce drży. 
O szczęście niepojęte, 
sklep sam odwiedza mnie. 
O Lidlu, zrób promocję, 
bym godnie przyjął cię"

- nuciłem w drodze do nowo otwartego Lidla na moim osiedlu.

Odtąd Lidl stał się głównym miejscem robienia zakupów.
I nie dlatego, że w okolicy brak innych sklepów - nie, jest tu i Biedronka, i Tesco - tylko dlatego, że przywiązałem się do ukochanego Lidla emocjonalnie.

A co z cenami i jakością?
Ceny, oczywiście, wcale najniższe nie są. Nie umiem powiedzieć, żeby choć w jakimś zakresie oferta Lidla była korzystniejsza cenowo od propozycji sieci konkurencyjnych (nie licząc, oczywiście, "Piotra i Pawła", "Stokrotki" i innych wybryków polskiej natury). No, może z wyjątkiem pesta alle genovese.
Ale Lidl - jakkolwiek ckliwie to brzmi - nadrabia jakością. Nie spotkałem się jeszcze z naprawdę słabymi produktami kupionymi w Lidlu. Drobne wyjątki, oczywiście, mogą się zdarzać, ale szansa natrafić na niejadalne badziewie w Lidlu jest znacznie mniejsze, niż choćby w tymże Tesco.

Lidl - całe szczęście! - nie jest nastawiony na doprowadzającą do ckliwej mdłości "polskość" oferowanych produktów, znaną nam skądinąd. Jest to sieć niemiecka i nader chętnie wprowadza do obrotu produkcję niemieckiego przemysłu spożywczego. Kto choć raz miał okazję spróbować i porównać jakość produkcji polskiej a niemieckiej, natychmiast zaprzestaje pseudopatriotycznego ględzenia o wyższości polskich produktów nad niemieckimi, a zwłaszcza o "lepszości" polskich wędlin, polskiego chleba itp.

Bo wiecie co?
Stopień uczciwości krajowego społeczeństwa - wszyscy wiemy, jak ten polski ma się do tego niemieckiego - bezpośrednio przekłada się na stopień uczciwości producentów żywności.

Po prostu bardziej wierzę w karną uczciwość Niemców, produkujących swoje wędliny, niż w rozdmuchany "patriotyzm" Polaków, nijak się mający do stosunku tych właśnie Polaków do tychże właśnie Polaków. I co, uwierzyć mam, że w zakładach mięsnych, mleczarniach, garmażeriach i piekarniach Polacy stają się nagle inni, lepsi, uczciwsi? Mniej oszukują, mniej próbują zarobić kosztem bliźniego swego?

"Polskość" oferowanych produktów być może sprawdza się za daleką granicą, gdzie człowiek tęskni za swoim. Ta tęsknota doprowadza czasem do zachowań niemalże szalonych, bo np. istnym szaleństwem jest próba znalezienia we włoskich sklepach kaszy gryczanej, buraków i kefiru - podstawowych narzędzi "rosyjskości" pewnych znajomych Rosjan we Włoszech. No tak jakoś się złożyło, że nie spożywają Włosi kefiru (maślanki zresztą też nie), buraków ani gryki - a i ziemniaki jadają dziś jedynie ci, którzy mieli szczęście, zamiast kuli w łeb, trafić w 1941-45 do ruskiej niewoli podczas wspólnej z bratem Adolfem eskapady na Wschód.
Dochodzi do tego, że szaleni Rosjanie we Włoszech zaczynają dodawać grykę do barszczu (chodzi, oczywiście, o "barszcz ukraiński", bo innego Rosjanie nie [u]znają), bo wydaje im się, że wychodzi to jeszcze bardziej "swojsko".

Ale żeby mieszkać w Polsce i preferować polskie produkty, gdy w takiej samej cenie są niemieckie? Obłęd.

W Lidlu, oczywiście, też można kupić polskie produkty, np. takie, których nie opłaca się masowo wwozić zza granicy. Np., najtańsze wędliny, nie zawsze dobre, lub wspaniałe z kolei jogurty Bakomy. Lub też napoje, bardziej lub mniej słodzone-gazowane. Ale w sumie nie to stanowi twarz tej sieci sklepowej.

Wkurzać może to, iż Lidl, a w ślad za nim i np. Tesco, nie podaje na opakowaniach "własnych marek" danych producenta. Z jednej strony cieszy to, że Lidl bierze w ten sposób na siebie całą odpowiedzialność za proponowany produkt, lecz, z drugiej strony, uniemożliwia to klientowi identyfikację producenta i dokonania porównań cenowych, a więc również i tego, by móc ten czy inny produkt odnaleźć w innym sklepie w niższej (bądź wyższej) cenie.

Dochodzi do tego, że często kraj producenta tego czy tamtego produktu można odnaleźć, eksplorując napisy w języku... chorwackim! Widocznie, chorwackie ustawodawstwo nakazuję bezwzględnie taką informację podawać - i chwała im za to.

Ale można też zrozumieć, że nie zawsze za anonimowością stoi chęć ukrycia niepopularnego producenta. Wręcz przeciwnie. Ostatnio dotarło do mnie, że anonimowe deserki lodowe, proponowane przez Lidl, może produkować koncern Nestlé. Ich skład, smak, jakość, układ w porównaniu do oryginalnych firmowych sugerowały, że taniej jest hurtowo produkować to samo i tak samo - i sprzedawać taniej, lecz anonimowo - niż specjalnie opracowywać wersję o znacznie gorszej jakości. A po co ta anonimowość dla tak dużego i znanego producenta? Proste: w polskim Lidlu anonimowy deserek kosztuje 0,99 złotego, a oryginalny deser Nestlé kosztuje u siebie na ojczyźnie 2.79. Franków. Szwajcarskich. Czyli dokładnie 10x drożej. No więc w przypadku, gdy deser firmy Nestlé można będzie "legalnie" i otwarcie kupić w Lidlu za 27 rappenów, kto zechce zapłacić zań tyle, ile kosztuje on na co dzień?

Asortyment polskiego Lidla, rzecz jasna, znacznie się różni od szwedzkiego. Nie ma tam maślanek ani kefirów, są za to specjały kuchni szwedzkiej - różne zupy w plastikowych opakowaniach (typu opakowań naszych flaków), jakieś inne słodycze i wyroby mączne, jak również niesamowicie tani lingonsylt, kilogramowe wiaderko którego kosztowało jakieś 6 czy 7 złotych. W Polsce zamiennika tego lingonsyltu, czyli dżema z brusznicy, można kupić w tej cenie jedynie 300-gramowy słoik, gdzie więcej będzie wody ze skrobią, niż jagód. Nie ma u nas i legendarnych, równie tanich köttbullar, wsławionych jeszcze za pośrednictwem Karlssona z dachu, a ostatnio za sprawą Ikei. Całe szczęście, że są w Ikei :) Tyle że drożej, niż w szwedzkim Lidlu.

Do niemieckiego asortymentu nie nawiązuję z bardzo prostego powodu: nigdy nie kupowałem w Lildu w Niemczech.

No cóż, pomimo mojej osobistej nostalgii za piękną i zimną Szwecją, Lidl po prostu jest warty tego, by w jego sklepach robić zakupy. Oprócz jakości produktów, należy wspomnieć o uwielbianych przez niektórych tygodniach kuchni narodowych - amerykańskiej, francuskiej, skandynawskiej, hiszpańskiej, azjatyckiej itp. Co prawda, osobiście jestem wobec tych "tygodni" obojętny, ale z pewnością znajdzie się wiele osób, które nie pozostawiają owe "podróży kulinarne" bez uwagi.

5 komentarzy:

  1. równie tanich köttbullar, wsławionych jeszcze

    Po 35 latach w Szwecji, moge tylko pogratulaowac, hm, gustu. Lidl, najtanszy sklep, z najwyzsza temperatura w lodowkach, i köttbullar produkowane z odpadow miesnych i kartoflanych, pozostalosci po produkci chipsow...
    Niewiele narodow podziela panski internacjonalizm.
    Wiekszosc preferuje swoja zywnosc.
    Jest to rownie naturalne, jak darzenie sympatia wlasne dzieci w pierwszej kolejnosci. Oraz zapewnienie im ochrony i zywnosci. W dalszj zas kolejnosci-jesli mamay tak wielkie serce i kieszen- dzieci obcych ludzi...

    OdpowiedzUsuń
  2. We Włoszech jak najbardziej buraki można kupić. Nawet takie już ugotowane i obrane pakowane po parę sztuk - w sam raz na porcję do obiadu. Bardzo mi ich w Polsce brakuje...

    OdpowiedzUsuń
  3. Pracowałem w zakładzie w NL gdzie robili te buraki odpuść je sobie

    OdpowiedzUsuń
  4. Owszem, nie ma w Szwecji maślanki, ale jest całkiem godny następca: filmjölk. Można go dostać wszędzie, z Lidlem włącznie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie rozumiem o co Ci chodzi z tym wędlinami. Zdecydowana większość w Lidlu jest pochodzenia polskiego... Oczywiście nie mówię o surowcu ale o przetworzonej już wędlinie ;).

    OdpowiedzUsuń