22.04.2012

Tesco - drogo i kiepsko (c.d.)

Kiedyś, wracając do domu wieczorem, miałem dogodną przesiadkę na Gocławiu. Był to doskonały sposób na zrobienie zakupów w "małym" Tesco. Wystarczyło przepuścić jeden autobus, a lodówka była pełna świeżych zakupów, i to bez specjalnego wysiłku, gdyż sklep znajdował się tuż przy przystanku.

Niestety, bliższe zapoznanie się z praktykami Tesco wykazało ich całkiem mroczną stronę.

Czy można sobie wyobrazić, że, robiąc codziennie (lub co 2. dzień) nieduże zakupy, za każdym razem byłem orżnięty na 1-2-3 złote? Otóż cena na ladzie zawsze była niższa, niż na kasie, i to w przypadku kilku różnych artykułów. Wyjątkowy, kurczę, "przypadek"...

A że wówczas Tesco przeprowadzało "pokazową" akcję "zwracamy różnicę podwójnie", to nieźle na tym zarobiłem! Bo jak Tesco mnie orżnie na 2.50, to musi oddać 5 złotych!

I chyba... przestało im się to opłacać :) Bo tę "akcję" szybko zwinięto. Zaczęli oddawać kwotę nominalną.

Jeszcze raz podkreślę: oszustwa miały miejsce CODZIENNIE. Zaledwie kilka razy mi się zdarzyło, że nie musiałem zakupów reklamować. Chyba po prostu nie natrafiłem na "przecenione" artykuły.

Znał mnie cały sklep. Bo nigdy oczywiście nic kasjerce nie powiem, ale po zapłaceniu zaczynam studiować paragon i kieruję się do kasy "dyżurnej", z alkoholami, przy której zawsze stała kolejka.
I oto sprzedawca musi zamknąć kasę, udać się na halę, znaleźć towar, wydrukować formularz zwrotu, wypełnić go, skserować paragon... i to wszystko bez kolejki, bo przecież raz już swoje wystałem, drugiego razu nie muszę! A ja im z uśmiechem powtarzam: "nie będziecie oszukiwać - zaoszczędzicie na własnych nogach. Zaoszczędzicie na kserach, wydrukach, wypełnianiu bzdetnych formularzy, na czasie. I na frustracji klientów z kolejki".

Ani jednego razu nie zdarzyło mi się, by ktokolwiek z kolejki zaczął protestować, że się upominam o swoje wdowie grosze i hamuję proces płacenia. I to mimo specjalnego ociągania się sprzedawcy, który maksymalnie długo chodził sprawdzać cenę towaru. Wszyscy solidarnie czekali.

Oszustom należy głośno i wyraźnie, przy świadkach, mówić, że są oszustami. Dopóki wszystko się odbywa po kryjomu, nikt swych złodziejskich praktyk nie przerwie. O oszustwie i złodziejstwie trzeba mówić tak doniośle, by wszyscy inni klienci (a to nie był hiper-moloch, tylko w istocie sklep osiedlowy, ze stałymi klientami) zaczęli pilnować wybitych na paragonie cen.

Od kilku lat tam nie chodzę - bo mam sklep innej sieci tuż pod bokiem, gdzie w sposób widoczny nie oszukują. Tymczasem "tesków" na Gocławiu zrobiło się ponad miarę, bo aż trzy. Więc sklep, o którym opowiadam, przemianowano na "Savię".

"Savia" jest oczywiście tym samym Tesco, tyle że pod innym szyldem. Zniknęły najtańsze teskowe artykuły (Value, TKZ itp.), a pozostały te droższe. Poza tym, podejrzewam, nic się nie zmieniło. Obsługa pozostała ta sama.

Uczulam!

4 komentarze:

  1. Dopiero Cię odkryłam, jest nieźle. Byłeś kiedyś na blogu Radara? http://fastfoodeaters.blogspot.com/
    mam nadzieję, że spróbujesz mi go zastąpić. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, bywałem, choć dowiedziałem się o nim, gdy już pracowałem nad swoim własnym. I wtedy miałem niezły zawód, myślałem, że to rzucę. Może mi przejdzie.

      Usuń
  2. Na blogu Radara to chyba wszyscy się wychowaliśmy. Jego koniec jest wielką strata dla nas wszystkich. Niestety do tej pory pomimo prób nie znalazł się godny następca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobne praktyki są w Realu w M1. Ostatnio kupowałem tam balsam po goleniu Ziaji który miał kosztować 4,99 a wyniósł mnie 6,49. Pani w punkcie obsługi klienta w wielkim fochem oddała mi różnicę. Ale musiałem się naczekać bo jedna też robiła zwrot tempem żółwia a druga wystawiała fakturę. Ogólnie jakość obsługi w tym bajzlu jest żałosna.

    OdpowiedzUsuń